Rafał Brasse "Księga troski"
(…) Jest to poetyka, w której pojawić się musi eschatologia, lecz wypływa ona z głębin podmiotu i z głębin języka poetyckiego (co tu jest, a przynajmniej winno być nierozdzielne). (…) Pisze na przykład Brasse: nie przynoś mi jej rąk, będą jak dym / rozczesywać mi twarze. Ale do tych rąk przecież się tęskni. Twarz własna ulega w tym obrazie zwielokrotnieniu. Jest jej tyle niemal ile włosów (sugeruje to czasownik rozczesywać). Lecz ta wielokrotność nie męczy (nie jest to bowiem rzeczywiste duchowe – psychiczne – rozszczepianie), lecz raczej zadziwia, wreszcie uspokaja. Są to bowiem wszystko obrazy, w których nawet wspomnienia kierują ku przyszłości, będzie ona dobra, tu bowiem nawet wybuchające słońce „jest miękkie”. Podobnie działali katastrofiści, tylko u Brassego nie ma cienia katastrofy. On chciałby tkać pełen świat swymi obrazami.
Narodziny Boga-Człowieka u boku bydląt, w zapachu gnoju, w jamie ziemi – jest objawieniem nie pozostawiającym w tej kwestii wątpliwości. Betlejemska stajnia nie jest ani profanum, ani sacrum – staje się świątynią, miejscem Świętym Świętych, centrum kosmosu, mieszkaniem Boga. Bydlęcym mieszkaniem Boga-Człowieka. |