Spotkanie z Marią Berny
Zapraszamy na spotkanie z Marią Berny i prezentację książki "Wieża radości"
20. października 2011 o godz. 18.00 (czwartek)
Wstęp wolny!
"Wieża radości" Maria Berny
Wstęp
19 marca 1939 r., ja, uczennica pierwszej klasy szkoły powszechnej w Iwaniczach – wsi wołyńskiej – stałam przed przewiązanym czarna wstęgą portretem bohatera narodowego Marszałka Józefa Piłsudskiego i recytowałam wiersz ku jego czci. W oczach dziecka jakim wtedy byłam, był to zwykły dziadek z wąsami. Groźnie patrzył – to prawda – ale to papierowe przecież spojrzenie nie budziło we mnie strachu. Dopiero twardo brzmiące słowa: „bohater narodowy” budowało między nim a mną jakąś nieprzekraczalną zaporę. To podkreślanie bohaterstwa w jakiś sposób odczłowiecza ludzi, których tym mianem określamy. Tym bardziej, że w naszym polskim wydaniu, określenie to, nie wiąże się z radosnymi sukcesami, ale także z klęskami, dramatami, śmiercią. Kiedy w początkach lat 80., jak grzyby po deszczu powstawały różnego rodzaju związki kombatanckie często o charakterze rewanżystowskim wobec PRL-u, do mojego, poważnie już wtedy chorego ojca, przyszli j a c y ś panowie, namawiając go, żeby zapisał się do j a - ki e goś związku kombatanckiego. Przecież był nie tylko w AK, lecz również w 1920 r. walczył z bolszewikami – czego się nigdy nie wypierał – więc jako bohater powinien wstąpić w ich szeregi. Ojciec grzecznie wyprosił ich z domu, a kiedy zapytałam go, czy na pewno nie chce skorzystać z tej oferty – bo i jakieś zniżki, i zwolnienie z opłat telewizyjnych, i co tam jeszcze panowie oferowali – ojciec odpowiedział: „bohaterstwo zapłacone przestaje być bohaterstwem”. U nas każdemu bohaterowi coś się należy. Najlepiej, gdy jest to wysoka kwota za to, że ktoś miał inne niż ofi cjalna polityka poglądy i że dawał temu wyraz. Jeśli nie pieniądze, to stanowiska, wysokie funkcje, pierwsze miejsca na listach wyborczych. Wystarczy posłuchać uważnie, jak często przy wielu nominacjach słyszymy nie o kwalifi kacjach zawodowych, ale o doświadczeniach typu: internowanie, więzienie, prześladowania (te ostatnie często enigmatyczne). Chyba już wtedy zaczęła kiełkować we mnie niechęć do wszelkiego bohaterstwa. Piszę o tym, bo odnoszę wrażenie, że spora część literatury wspomnieniowej z okresu PRL-u wynika z rozbujałej w naszym społeczeństwie potrzeby bohaterstwa i bycia bohaterem. Stąd tak wiele pozycji opisujących w sposób nadmiernie rozbudowany, nielicznych przecież w naszej wielkiej populacji, krzywd i prześladowań przez władze tamtego okresu. Nie mam zamiaru negować tamtych sytuacji, wiem ze słyszenia, że one były, ale w swoich wspomnieniach staram się ukazać ludzi takimi jakimi byli w moich oczach, jakimi zaistnieli w moim życiu. Byliśmy zwykłymi ludźmi, nikt z nas nie cierpiał na kompleks bohaterstwa. Wspominam tu zaledwie ułamek spraw i ludzi przewijających się przez moje życie w tamtym okresie, ale wszyscy oni, i ci których wspominam tutaj, i ci o których wspomnę w następnej książce, tworzyli wspaniale rozwijającą się wówczas kulturę naszego miasta i kraju. Piszę o tym czasie tak, jak wtedy odbierałam naszą rzeczywistość. Zawarte tu wspomnienia są moim widzeniem tamtego świata, który był dla nas piękny. Dla nas, którzy przeżyli okupację niemiecką, którzy z radością budowali swoją odzyskaną ojczyznę. Bo Polska dla ludzi takich jak ja jest zawsze ojczyzną. Polska bezprzymiotnikowa; czy będzie ludowa, demokratyczna, socjalistyczna, czy kapitalistyczna, będzie zawsze moją ojczyzną, tak jak Wrocław będzie zawsze moim miastem, niezależnie od tego, kto piastuje w nim władzę. Takie spojrzenie na rzeczywistość wyniosłam z domu rodzinnego. Tak patrzyli na świat moi rodzice – nauczyciele, którzy swój zawód wykonywali z poczuciem misji, czy to na wsi wołyńskiej, czy w miasteczkach i miastach, do których rzucał ich los. Bardzo wcześnie, bo zaraz po maturze, wyszłam za mąż. Mój mąż po studiach ekonomicznych został powołany do wojska, przeszkolony i mianowany ofi cerem Ludowego Wojska Polskiego. Rozwiedliśmy się po dziesięciu latach. Nie tyle chodziło o tzw. zdrady małżeńskie, ile o całkowicie różny stosunek do otoczenia. Ja patrzyłam na świat i ludzi życzliwie i tolerancyjnie, on bardzo krytycznie i zasadniczo. Cieszę się, że tych cech nie odziedziczyła po nim moja córka – Ania. Jest moją ostoją, trwałym dobrem mojego życia. Pracuje w fi lharmonii, jest muzykiem. Swoją pracę i naszą rodzinę traktuje bardzo odpowiedzialnie. Kocham ją nie tylko dlatego, że jest moja córką, ale także dlatego, że jest takim właśnie człowiekiem. No i dlatego, że jest mamą mojej ukochanej wnusi – Karoliny. Karolina jest już dorosła, pracuje, wyszła za mąż, ale dla mnie jest wciąż ukochaną, śliczną wnusią. Właśnie jej zawdzięczam, że mogłam napisać te wspomnienia, ponieważ to ona wszystkie moje odręczne notatki przepisywała na komputerze. Od wielu lat cierpię na bezsenność. W czasie bezsennych nocy wstawałam i wypiekałam podobno całkiem udane ciasteczka; kiedy zaczęłam przybierać na wadze, zarzuciłam to słodkie nocne zajęcie. Teraz w bezsenne godziny notuję wspomnienia – powracający do mnie czas. Staram się nie odbiegać od atmosfery w jakiej wtedy (w latach 1965–1982) przebiegało moje życie. Wiem jednak, że wszystkie fakty i zdarzenia, każdy widzi inaczej. Nie mam pretensji bycia obiektywną. To, o czym piszę – wydarzenia i ludzie – to bardzo subiektywne widzenie. W 1950 roku, po maturze, którą zdałam w Państwowym Liceum Pedagogicznym im. Tadeusza Kościuszki w Krzeszowicach, zaczęłam pracę nauczycielską, a studia pedagogiczne ukończyłam zaocznie na Uniwersytecie Wrocławskim (wówczas im. Bolesława Bieruta). Pracowałam w kilku szkołach. Zmieniałam miejsca pracy, gdyż zmieniał je mój przenoszony służbowo mąż. Zaczęłam pracować w Chrzanowie, potem w Trzebini, przez ponad rok pracowałam w Przedsiębiorstwie Budownictwa Wojskowego w Przemyślu, a od 1953 r. we Wrocławiu. Szkoła Podstawowa nr 33, wtedy przy ul. Kruczej i Szkoła Podstawowa nr 71 przy ul. Podwale, której byłam przez krótki czas kierowniczką, były dla mnie nie tylko miejscami pracy, lecz także swoistymi uniwersytetami życia. Byłam otwarta na wszystko, co działo się wokół mnie. Określiłabym ten stan jako umiejętność świadomego przeżywania własnego życia. Umiejętność tę zachowałam do dziś.
|